Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, czy gdzieś w bezkresnej przestrzeni kosmosu mogą istnieć istoty, które nie przypominają niczego, co znamy z naszej planety. Istoty, które nie zamieszkują planet, a dryfują pomiędzy nimi. Kiedy nocą wpatruję się w rozgwieżdżone niebo, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że kosmos nie jest pustym miejscem. Wypełnia go przecież niepojęta energia, która rozświetla mgławice, odległe słońca i tajemnicze czarne dziury pochłaniające wszystko na swojej drodze. Czy w tej nieskończonej ciemności mogłyby kryć się formy życia tak różne od nas, że nawet nasza wyobraźnia nie jest w stanie ich objąć?
Z czasem zacząłem wierzyć, że jeśli takie istoty istnieją, to być może nie potrzebują tlenu, wody czy innych składników, które dla nas są fundamentem życia. Być może odżywiają się światłem gwiazd, drobinami pyłu kosmicznego lub strumieniami cząstek wyrzucanych przez kwazary. Wyobrażam sobie, że są jak świetliste meduzy, lub coś na kształt naszych wielorybów – dryfujące w nieskończonej pustce istoty, które nie mają ani początku, ani końca. Ich półprzezroczyste ciała migoczą delikatnym światłem lub s a w ich wnętrzach wirują pyłki gwiazd, jakby w galaktycznej pajęczynie uwięziono kosmiczny kurz.
Te byty mogłyby przemierzać wszechświat w wiecznej podróży. W mojej wyobraźni widzę, jak cicho suną między planetami, unoszą się w mgławicach, kryją w cieniu asteroid i wędrują wzdłuż jasnych obrzeży galaktyk. W snach czasem wyobrażam sobie, że zatrzymują się na krańcach Drogi Mlecznej, jakby robiły przystanek na odpoczynek lub żeby z ciekawością przyjrzeć się temu, co dzieje się w naszym małym zakątku wszechświata.
Wyobraźcie sobie, że pewnej nocy, patrząc w niebo, zauważacie słaby, ledwie widoczny poblask, który przesuwa się między gwiazdami, niezależnie od ich stałego układu. Może to jedynie złudzenie albo kosmiczny pył, ale coś w głębi duszy szepcze, że ten blask nie jest martwy. Mija naszą planetę, nie zakłócając niczego ani nie wydając najmniejszego dźwięku. Czy to obserwator? A może samotny wędrowiec przemierzający ciemny ocean przestrzeni? Jak powinniśmy interpretować jego obecność?

Nasza wiedza o kosmosie wciąż jest zaledwie kroplą w oceanie niewiadomych. Od czasów Galileusza, przez małe teleskopy, aż po gigantyczne radioteleskopy współczesnych naukowców, nieustannie staramy się zobaczyć więcej, dalej, wyraźniej. Obserwujemy pulsary, czarne dziury, supernowe – każde odkrycie rodzi nowe pytania. I im głębiej zagłębiamy się w przestrzeń, tym wyraźniej zdajemy sobie sprawę z tego, jak wiele jeszcze nie wiemy. A jak coś jest odkryte, to i tak jest przed nami utajnione.
Wiele osób twierdzi: „W kosmosie nie ma życia, bo nie ma tlenu ani wody”. Ale kto ustalił, że życie musi opierać się na tych samych zasadach, co na Ziemi? To nasza jedyna perspektywa, bo jesteśmy stworzeniami pochodzącymi z określonego środowiska. A przecież natura nie raz udowodniła, że potrafi dostosować się w sposób, który wydaje się niewiarygodny. Może prawa rządzące nieskończoną przestrzenią pozwalają na istnienie form życia, które oddychają czymś dla nas niepojętym albo czerpią energię z procesów, których jeszcze nie zrozumieliśmy.

Może takie organizmy wcale nie potrzebują wody, ponieważ ich „komórki” składają się z cząsteczek, które na Ziemi nie występują. Może są w stanie przetrwać w temperaturach bliskich zera absolutnego lub w ekstremalnym żarze gwiazd. A może czas płynie dla nich zupełnie inaczej – miliardy lat mogą być dla nich tylko jednym mrugnięciem oka.
Nie raz słyszałem głosy sceptyków: „To niemożliwe”, „Kosmos jest pusty”, „Brak odpowiednich warunków”. Ale kiedy czytam o ekstremofilach – organizmach żyjących w gejzerach, w głębinach oceanów pod ogromnym ciśnieniem, a nawet w warunkach wysokiego promieniowania – dostrzegam kolejny dowód na to, że życie, jeśli tylko znajdzie najmniejszą możliwość, pojawia się w najróżniejszych formach. A teraz wystarczy wyobrazić sobie taką zdolność adaptacji na skalę całego wszechświata.
Może gdzieś wśród rozległych mgławic żyją istoty o strukturze plazmowej, które czerpią energię z pulsarów. A może inne, przypominające świetlne refleksy, dryfują między wymiarami, nawet nie zauważając naszej egzystencji. Możliwości są nieskończone, a jedyne, co nas ogranicza, to nasza wyobraźnia.

Nocne niebo zawsze pozostanie dla mnie źródłem pytań bez odpowiedzi. Patrząc na gwiazdy, odczuwam jednocześnie pokorę wobec ogromu wszechświata i ekscytację na myśl o tym, ile tajemnic wciąż pozostaje nieodkrytych. Wszechświat jest zbyt skomplikowany i rozległy, by zamknąć go w sztywne ramy ziemskich definicji. Każda nowa obserwacja, każdy pomiar, każda teoria otwiera kolejne drzwi w naszej świadomości.
Najbardziej ekscytująca jest myśl, że ta wielka tajemnica, którą jest kosmos, ma zdolność przesuwania granic naszej wyobraźni. Jeżeli pewnego dnia odkryjemy, że gdzieś w przestrzeniach międzygwiezdnych żyją istoty przypominające migoczące meduzy czy tajemnicze byty energetyczne, to może obudzi się w nas zupełnie nowa świadomość. Zrozumiemy wtedy, że życie to nie tylko woda, tlen i białko, ale coś znacznie większego – coś, czego jeszcze nawet nie potrafimy nazwać.
Na razie jednak to tylko wizja, echo marzeń i tęsknota za odkryciem czegoś większego niż my sami. Ale w głębi duszy wierzę, że kosmos – nieskończony i potężny – nie może być całkowicie pusty. Gdzieś tam, daleko od nas, może istnieć świadomość inna niż nasza, która spogląda na wszechświat zupełnie odmiennym spojrzeniem.



